sobota, 20 sierpnia 2011

Samarytanin Madagaskaru

Z Archiwum

Artykuł o. Stanisława Gronia SJ ukazał się w Posłańcu Serca Jezusowego nr 8 w 2002 roku.
Uczący się w Chyrowie chłopcy nazywali o. Jana Beyzyma drugim Juliuszem Verne. Przepadali bardziej za opowiadanymi przez niego historiami niż za lekturą książek tamtego pisarza. On sam nazywał siebie Tatarem i uważał się za żebraka zbierającego jałmużnę w imię Chrystusa. Współbracia nazywali go Kozakiem; w ich oczach uchodził za oryginała i marzyciela. Współczesna mu prasa francuska określała go polskim samarytaninem. W swych listach określał sam siebie: posługacz trędowatych oraz tatarsko-afrykańska mość.
Jego postać towarzyszyła mi - można by rzec - od zawsze. Jako maturzysta dostałem od mojego katechety książkę T. Weyssenhoff pt. Ojczyzna z wyboru, opisującą pracę misyjną o. Beyzyma. Zachwyciłem się tą postacią.
Po moim wstąpieniu do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi spotkaliśmy się - owszem jakby poza czasem, ale w tej samej przestrzeni. O. Beyzym bowiem spędził w Starej Wsi prawie sześć lat życia zakonnego. Tu zaczęły się jego pierwsze marzenia o pracy misyjnej. Tu odbywał - pod okiem o. H. Jackowskiego SJ - swój dwuletni nowicjat, tu w latach 1872-77 studiował filozofię. Później przebywał tu na tak zwanej trzeciej probacji, którą odbył pod kierunkiem o. M. Mycielskiego SJ w latach 1884-1885. Po latach, wspominając to miejsce, o. Beyzym powiedział: Nie pamiętam, żebym się kiedy w życiu czuł tak swobodnym i szczęśliwym, jak wtedy, kiedy się za mną furta zamknęła i usłyszałem: jesteś przyjęty.